środa, 9 września 2015

M.J.Rose "Księga utraconych zapachów"

Co by było, gdyby już w Starożytnym Egipcie wynaleziono perfumy, których zapach przywoływałby wspomnienia poprzednich wcieleń i pozwalał odnajdywać osoby, które już wówczas się znało? Na trop takiego wynalazku wpada rodzeństwo Robbie i Jac, będące spadkobiercami słynnej firmy L’Etoile produkującej przez stulecia perfumy.  Jac, neurotyczka widząca duchy i Robbie, nad wyraz spokojny i opanowany buddysta są swoimi przeciwieństwami. Różnią się także poglądami na temat ratowania rodzinnej firmy, która chyli się ku upadkowi. Jac chciałaby sprzedać sztampowe zapachy, by spłacić kredyt hipoteczny, natomiast Robbie pragnie pracować nad nowymi, odkrywczymi perfumami, które pozwoliłyby odbić się firmie od dna. Czy tajemnicze,  egipskie naczynie, znalezione przez Robbiego sprawi, że Jac zmieni zdanie? W końcu jak głosi rodzinna legenda, naczynie to ma zawierać tajemniczy i nietuzinkowy zapach wywołujący halucynacje.  I co ma z tą sprawa wspólnego Tybetańczyk Xie i sam Dalajlama? Czy Jac w końcu zorientuje się skąd biorą się jej urojenia i czy dziewczyna odnajdzie miłość?

Zgodnie z opisem znajdującym się na okładce miałam otrzymać trzymającą w napięciu historię kochanków, którzy nie potrafili zaznać szczęścia przez wieki. Otrzymałam natomiast dość kiepsko napisaną powieść sensacyjną, gdzie przewijał się wątek mnichów tybetańskich represjonowanych przez chiński rząd, a watek miłosny stanowił tylko marne tło dla całej reszty. W książkę ciężko się wgryźć, każdy rozdział jest o innym bohaterze, ale w żaden sposób nie są wskazane powiazania pomiędzy nimi. Dopiero po dłuższym czasie można odnaleźć nić łączącą poszczególne osoby. Nić ta jednak wyłania się z ciemności niczym pajęczyna, którą zauważa się dopiero, gdy robi się generalne, wiosenne porządki.

Mimo wielkiego potencjału i ciekawego wstępu, powieść M. J. Rose rozczarowuje. Bohaterom brakuje ikry, a akcja jest jakaś taka płaska. Ciężko zżyć się z przedstawioną historią, jak również postaciami. Czyta się przyjemnie i dość szybko i tyle byłoby zalet.  Autorka włożyła wiele pracy w przygotowanie Księgi utraconych zapachów, straciła aż trzy lata by zgłębić swoje informacje na temat produkcji perfum i bardzo to doceniam. Tym bardziej jest mi żal, że cała historia jest tak naprawdę nijaka.

Księga utraconych zapachów to powieść o zmarnowanym potencjale. Miało być oryginalnie, a wyszło nijako i nudno. Szkoda, że tak piękna okładka skrywa chaotyczną i niczym niewyróżniającą się treść.


Tytuł oryginału: The Book Of Lost Fragrances
Liczba stron: 464
Wydawnictwo: Albatros





3 komentarze:

  1. A więc zapamiętam, by omijać ją szerokim łukiem ;)
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  2. Szkoda, że to takie duże rozczarowanie. Wielka szkoda...

    OdpowiedzUsuń
  3. Niektóre książki cierpią, bo autorom się nie chciało zrobić porządnego researchu. Tutaj widzę odwrotny przypadek...

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za zostawiony po sobie ślad. Wszystkie komentarze są dla mnie ogromną motywacją :)