Kiedy sięgnęłam po
Lśniące dziewczyny, początkowo pomyślałam: co ja wypożyczyłam? W
życiu nie przebrnę przez tę książkę. Dłużyły mi się opisy, mieszały wątki,
irytował ordynarny język Harpera, jednego z bohaterów. Dosłownie wszystko było nie tak. Całe szczęście, po kilku rozdziałach moje
zdanie o niej się zmieniło. Fabuła wciągnęła mnie bez reszty, żywe dialogi
sprawiały, że powieść czytało się łatwo, a opisy przedstawiające bohaterów
pozwalały zżyć się praktycznie z każdym z nich.
Szczególnie przypadła mi do gustu główna bohaterka Kirby Mazrachi, która stała się niedoszłą ofiarą morderstwa. Razem z dziewczyną próbowałam dociec szczegółów zbrodni, połączyć ze sobą pozornie niepasujące elementy układanki. Osobowość Kirby została wyraziście nakreślona, a sama bohaterka przedstawiona jako silna kobieta , która mimo tego, że jej życie legło w gruzach, po tym jak udało jej się przeżyć próbę zabójstwa, stara się żyć dalej. Co prawda nieustannie próbuje odgadnąć, kto mógł być jej niedoszłym mordercą, ale stara się normalnie funkcjonować.
Ciekawym zabiegiem jest ukazanie różnych dziesięcioleci XX wieku, ich klimatu i odmiennych kobiet żyjących w każdym z tych czasów, dla których wspólnym mianownikiem jest właśnie Dom i Harper.
Podczas czytania podziwiałam autorkę za ogrom pracy jaki włożyła,
by jak najbardziej przybliżyć atmosferę panującą w trakcie podróży w czasie. Niepokoiło mnie natomiast przedstawienie mordercy. Lauren Beukes bardzo dokładnie oddała jego zaburzenia psychiczne, agresję, brak skrupułów. Zrobiła to w taki sposób, że momentami ciarki przechodziły mi plecach.
Trzeba mieć na uwadze,
że książka jest bardzo brutalna, a opisy morderstw mogą przerazić wrażliwsze
osoby.
Muszę przyznać, że „Lśniące dziewczyny” to dla mnie jedna z lepszych powieści, jakie miałam okazję przeczytać ostatnimi czasy i na pewno sięgnę po "ZOO city" jak tylko będę miała okazję.
Polecam obejrzeć też filmową zapowiedź książki.