środa, 10 lutego 2016

Operacja "WOLNOŚĆ", czyli Claire Dunn i "365 dni bez zapałek. Jak rok w australijskim buszu odmienił moje życie"



Czasami każdy ma taki dzień, że najchętniej rzuciłby wszystko i, o zgrozo, wszystkich w kąt i uciekł na koniec świata, by być wolnym od zmartwień i wszelkich przeciwności losu. Gorzej, gdy taki dzień przeradza się w tygodnie, miesiące a nawet lata. Nic już nie cieszy, wzniosłe ideały przeradzają się w puste frazesy, a praca, która kiedyś była spełnieniem marzeń, teraz jest kulą u nogi. Takie odczucia miała Claire Dunn autorka 365 dni bez zapałek.

Rok w australijskim buszu spędzony w ramach programu survivalowego miał być, według Claire Dunn, swoistą receptą na wypalenie zawodowe i zyskanie nowej energii. Miało być to rozwiązanie idealne – zakręcona na punkcie środowiska naturalnego i ochrony naszej planety kobieta będzie miała szansę w końcu z nimi poobcować. Nic dziwnego, że Claire zapaliła się do takiego pomysłu. Dopiero rozpoczynając spotkanie z przyrodą, kobieta zaczęła zauważać niedostatki, a także niebezpieczeństwo na nią czyhające. Tysiące insektów, niewidocznych małych oczek śledzących jej ruchy i wbijających się boleśnie w ciało, przeciekający dach schronienia podczas deszczu, czy niemożność rozpalenia ognia bez użycia zapałek to tylko niektóre ze strapień, jakie dręczyły bohaterkę. Do cierpienia fizycznego dochodził ból psychiczny: załamanie nerwowe, niekorzystne kontakty z innymi uczestnikami programu i brak wiary we własne siły. Czy warto zatem wybierać się na takie wyprawy? Czy takie eskapady są w stanie nauczyć czegoś nowego, co by ułatwiło późniejsze funkcjonowanie w cywilizowanym świecie? Tego właśnie można dowiedzieć się z opowieści Dunn.

Książka 365 dni bez zapałek jest dziennikiem, ukazującym jak można poradzić sobie z opisanymi wyżej przeciwnościami. Wskazuje, że nie ma sytuacji bez wyjścia i z każdej, nawet najgorszej opresji można ujść bez większego szwanku. Tutaj busz jest swoistym czyśćcem, który pozwala zapomnieć o bolączkach cywilizowanego świata i przeprowadzić psychologiczny detoks. Miejsce codziennych problemów zajmują inne, trzeba jednak zaznaczyć, że w większej mierze człowiek potrafi poradzić sobie z nimi sam.

Claire Dunn nie jest Bearem Gryllsem w spódnicy. Nie udaje, że potrafi sobie poradzić bez pomocy innych. Jest czuła na niepowodzenia, załamuje się psychicznie, prosi innych o pomoc i korzysta ze zdobyczy nauki i techniki. Ma jednak postanowienie, by nauczyć się rozpalać ogień bez użycia zapałek, postanowienie, które po pewnym czasie przeradza się w obsesję. Przez te wszystkie mankamenty  jest ona dla mnie postacią prawdziwą, kobietą taką jak ja, z którą w pewnym sensie mogę się utożsamiać. Podziwiam autorkę za jej odwagę, bo niewątpliwie rzucenie pracy i spędzenie roku w lesie jej wymagało. Dunn nie bała się zrezygnować z tego co trwałe, ze stabilizacji i skosztować nieznanego. 

Powtarzałam sobie, że nie istnieje plan B. Muszę to zrobić i koniec. Rozpoczęłam operację "Wolność". Zrobiłam krok na drodze do osiągnięcia równowagi, spokoju i harmonii. Jeśli nie znajdę ich tam, nie znajdę ich nigdzie. To musiało zadziałać. 

Dzięki powieści można zapoznać się także z niezliczonymi gatunkami flory i fauny australijskiej. Zapiski autorki tak mnie zaciekawiły, że nie raz i nie dwa wyszukiwałam zdjęcia np. cunjevoli, czy gumgali. Dodatkowo książka zawiera kilkanaście zdjęć, co bardzo sobie cenię w publikacjach podróżniczych. Znajdzie się też coś dla fanatyków literatury i filozofii, bo pani Dunn okazuje się osobą oczytaną. W jej dzienniku występują nawiązania chociażby do twórczości Thoreau.

Prostota - mruczę pod nosem. Łatwo powiedzieć panie Thoreau. Wprowadził się pan do przytulnej chatki na brzegu stawu, zaledwie trzy kilometry od miasteczka, i co tydzień woził do domu pranie.  

365 dni bez zapałek to zapiski kobiety, która stagnację zamieniła w czyn, wierząc, że taka zmiana pozwoli jej zmienić swoje życie i odnaleźć przysłowiowy złoty środek. To także poradnik dla osób, które szykują się do podobnych wypraw, a survival jest ich marzeniem. Szczerze polecam nie tylko podróżnikom, ale również osobom, które chciałyby odmienić  swoje życie. 


Tytuł oryginału: My Year Without Matches. Escaping the City in Search of the Wild.
Data wydania: 26 listopada 2015
Liczba stron: 354


Za książkę serdecznie dziękuję Wydawnictwu Kobiecemu.



11 komentarzy:

  1. niestety ta książka t zupełnie nie moje klimaty, o ile ksiażki historyczne wciągają mnie czasami na cały dzień tak podróżnicze itp. w ogóle ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. wydaje mi się, że nie jest to moja tematyka. pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  3. To chyba nie moja tematyka :), ale czemu by nie spróbować :) Trzeba próbować nowych rzeczy :) pozdrawiam cieplutko

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wbrew pozorom nie jest to tylko książka o survivalu. Głównie o sile kobiecej i przezwyciężaniu własnych słabości. słabości. I ja pozdrawiam. :)

      Usuń
  4. Uciec na koniec świata, to byłoby coś. Interesująca książka, na pewno by mnie zaciekawiła.

    OdpowiedzUsuń
  5. Podziwiam takich ludzi. Wiele razy sama chciałabym tak przysłowiowo wszystko rzucić i żyć w dziczy. A Australia jako kraj bardzo mnie ciekawi... Może jest to więc książka dla mnie?
    Świetna recenzja. Pozdrawiam!
    http://naskrzydlachweny.blogspot.com/?m=0

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziękuję! Jeśli lubisz taki typ literatury to z pewnością jest to książka dla Ciebie.

      Usuń
  6. Uwielbiam tego typu książki, zapamiętam tytuł!

    OdpowiedzUsuń
  7. Bardzo mnie zainteresowałaś tą recenzją. Książka ląduje na mojej liście must read :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Po lekturze "365 dni bez zapałek" nabrałam ochoty na poczytanie Thoreau i pozostałych książek, które Dunn wymienia :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj, Thoreu jest ciężki. Przynajmniej ja spotkania z jego piórem za dobrze nie wspominam i jakoś nie przemawia do mnie idea prostego życia ukazywana przez tego Pana. Może Tobie się spodoba :)

      Usuń

Dziękuję za zostawiony po sobie ślad. Wszystkie komentarze są dla mnie ogromną motywacją :)