czwartek, 21 lipca 2016

"Jeśli nie potrafisz być szczera z osobą, którą wybierasz, by była ci najbliższa na całym świecie, to dlaczego ją wybierasz?" - "Biorę sobie ciebie" Eliza Kennedy




Wiele kobiet już jako dziewczynki marzy o zamążpójściu.  Nocami śnią o białej sukni, girlandach kwiatów, złotych obrączkach i najważniejszym – księciu na białym koniu. Mimo tego, że instytucja małżeństwa w dzisiejszych czasach została nieco zdewaluowana, to i tak wyjście za mąż pozostaje jednym z najważniejszych marzeń i życzeń kobiet na całym świecie. Co jednak, jeśli bierzemy ślub, bo tak wypada, bo zostało to społecznie przyjęte, a do takiego kroku nie dorośliśmy?

Lily Widler jest początkującą prawniczką, która za narzeczonego ma ideał. Facet wydaje się kochać ją ponad miarę i całować ślady jej stóp. Nie przeszkadza to naszej bohaterce zdradzać go na prawo i lewo podczas imprez, na które chadza nieustannie. Co więcej, Lily zachowuje się tak, jakby takie zachowanie było powszechne, a ona dostała przyzwolenie na zdradę i mataczenie, tłumacząc swoje zachowanie traumą z dzieciństwa. Okazuje się jednak, że nawet najbardziej zagłuszone dźwięki wyrzutów sumienia, w pewnym momencie potrafią przebić się przez pozornie dźwiękoszczelną powłokę, a decyzja o wyjściu za mąż staje się bardzo wątpliwą. 

Czego można się spodziewać po książce z kobietą w sukni ślubnej na okładce? Oczekiwałam romansu, w którym panna młoda się nawraca/ nie nawraca* i rzuca w ramiona ukochanego/ ucieka sprzed ołtarza*. Nie wpadłabym na to, że dostanę erotyk. W dodatku dość kiepski i naciągany. Powiedzieć o tytułowej bohaterce, że ma rozbuchane życie erotyczne to mało. Myślę, że swoim postępowaniem przyprawiłaby ona o rumieńce samego Markiza de Sade. Otóż Lily Wilder uwielbia seks pod każdą postacią i właściwie obojętnie jej z kim wyprawia harce, a wieczór bez cielesnych uniesień uznaje za wieczór stracony. 

Elizie Kennedy, czyli autorce Biorę sobie ciebie muszę przyznać jedno, dawno nie spotkałam tak wkurzającej głównej bohaterki. Osoby, która mimo dobrego wykształcenia i znamienitej pracy zatraciła poczucie moralności, ale nie zgubiła szacunku do samej siebie. Bardzo łatwo przychodzi jej ocenianie innych, ale u siebie wad nie dostrzega.  Mimo tego, że na samą myśl o Lily Widler skacze mi ciśnienie, muszę, z bólem serca, przyznać, że nie brakuje jej wyrazistości, czego nie można powiedzieć o pozostałych bohaterach. Odniosłam wrażenie, że  opisani są na doczepkę, a ich monotonia i nijakość w żaden sposób nie pozwala ich zapamiętać, chociaż ich zachowanie w wielu wypadkach, znacznie odbiega od normy.

Usilnie szukałam plusów opisywanej przeze mnie książki, ale ich nie znalazłam. To, co ciekawie przedstawiało się na początku powieści, czyli retrospekcje z życia głównej bohaterki, szybko zostało urwane, a wątek z przeszłości został wyjaśniony i właściwie nie miał wpływu na dalsze rozwiniecie historii, zatem taki zabieg wydał mi się bezcelowy. 

Jeśli liczycie na miłą i przyjemną lekturę, która umili wam wolną chwilę, to polecam trzymać się od Biorę sobie ciebie na znaczną odległość. Dla mnie pozostanie ona synonimem zmarnowanego czasu, a przyrównywanie jej do nowego Dziennika Bridget Jones wydaje się, co najmniej śmieszne. Taka bohaterka jak Lily Widler może co najwyżej, czyścić Bridget buty.

 ( *niepotrzebne skreślić)

Tytuł: Biorę sobie ciebie
Autor: Eliza Kennedy
Tytuł oryginału: I Take You
Tłumaczenie: Alina Siewior-Kuś
Data wydania: 9 czerwca 2015
Liczba stron: 448
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka

Powieść literatury erotycznej


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję za zostawiony po sobie ślad. Wszystkie komentarze są dla mnie ogromną motywacją :)